Malutki-wielki cud i o Centrum Narodzin Mamma w Szczecinie

młoda żonka

Życie z noworodkiem nie jest łatwe. Właściwie to myślę teraz, że po prostu w ciąży byłam zbyt aktywna ;) Malutki nie chce spać, jest bardzo żywiołowy i gdyby mógł to pewnie biegałby w kółko. Ale nie może. Jest zupełnie od nas zależny, a właściwie głównie ode mnie. Ciekawa jestem, kiedy wreszcie uda nam się siebie nauczyć na tyle dobrze, aby nie było nocnych zgrzytów i płaczu (nie, nie mówię tu o Malutkim ;)). Póki co wiem jedno - dziecko to największy skarb, ale i osóbka najbardziej wymagająca. Ale, ale… Nie o tym miało być. Chciałam Wam dzisiaj króciutko opisać noc z niedzieli na poniedziałek ponad dwa tygodnie temu, czyli te kilka godzin, które na zawsze zmieniły nasze życie. A przy okazji - jeśli ktoś jest z okolic Szczecina i zastanawiał się nad tym, czy warto rodzić prywatnie i gdzie - tutaj znajdzie moją subiektywną odpowiedź.

Strach przed bólem jest w dzisiejszych czasach dostatecznym uzasadnieniem do przeprowadzenia cesarskiego cięcia. Cóż, nie powiem, żebym się nie bała - chyba każda z nas boi się porodu. Nigdy jednak przez głowę mi nie przeszło, aby poddawać się tak ciężkiej operacji tylko po to, aby uniknąć naturalnego porodu. Wręcz przeciwnie - chciałam być dzielna i urodzić w pełni naturalnie. Wiedziałam za to jedno - nie dam się źle potraktować i nie urodzę w złych, poniżających warunkach. Na szczęście zgadzaliśmy się z Mężem, że jeśli przez opłacenie prywatnego porodu mam uniknąć traumy, która zaważy na naszych przyszłych decyzjach, możemy oszczędzać na wszystkim, ale nie na tym.

Z początku baliśmy się, że z Koszalina do Szczecina nie uda nam się dojechać. Że w prywatnym szpitalu przy jakichkolwiek powikłaniach nie otrzymamy odpowiedniej opieki. Że wybierając tańszą, mniej luksusową wersję porodu zostaniemy mimo wszystko potraktowani gorzej. Cóż, słowa rodziców i innych życzliwych brzmiały w naszych uszach jak echo. Jednak decyzja była nasza i w 35 tygodniu ciąży udaliśmy się za wizytę kwalifikującą do porodu w Centrum Narodzin Mamma w Szczecinie. Od tego czasu z każdym najmniejszym pytaniem mogłam dzwonić i każde wątpliwości (czy to normalne, że tu mnie boli? czy lepiej przyjechać na KTG? czy to są skurcze?) rozwiewano w mgnieniu oka.

W niedzielę 1 lutego (dzień przed przewidywanym według cyklu miesiączkowego terminem - tak, nasz Synek naprawdę jest książkowym dzieckiem) o 17.30 odeszły mi wody. I tu zaczęła się panika - dlaczego odeszły, skoro nie było skurczy? A może były i je przegapiłam? Ale przecież to niemożliwe. I znowu telefon do Centrum - chwilowe uspokojenie, nie ma się co spieszyć, jeżeli nie ma regularnych skurczy wystarczy, że przyjadą państwo w ciągu sześciu godzin. Uspokojenie trwało jakieś 1,5 godziny ;) W tym czasie Mąż usilnie próbował obejrzeć finał mistrzostw świata w piłce ręcznej, a ja chodziłam w kółko zastanawiając się czy mam skurcze. Potem znów ogarnęła mnie panika, więc do samochodu i do Centrum. Trudno, będziemy szybciej, ale spokojniejsi.

To, jaką opieką zostałam otoczona przez personel zasługuje na złoty medal. Zacznijmy od tego, że cały (7-osobowy o ile dobrze pamiętam) zespół był do mojej dyspozycji przez cały okres porodu. Wszystko co działo się wokół mnie było mi na bieżąco przedstawiane, nawet gdy informowałam anestezjologa, że i tak go nie słucham. Chciałam rodzić w pełni naturalnie - co za ulga, że opiekująca się mną położna zaoferowała znieczulenie zewnątrzoponowe - takie, które jednocześnie nie przykuje mnie do łóżka, a pozwoli się normalnie poruszać. Pal licho, że w trakcie porodu byłam tak zmęczona, że o ruszaniu nawet słyszeć nie chciałam ;) Znieczuleniem zresztą za długo się nie pocieszyłam, bo po podaniu oksytocyny w ciągu 6 godzin Malutki był na świecie, co chyba było dobrym czasem ;) 

W ciągu tych 6 godzin położna była przy mnie cały czas, kiedy tego potrzebowałam. Tłumaczyła wszystko, co wyleciało z mojej zmęczonej głowy (szkoła rodzenia przydała się tylko w początkowym okresie porodu). Udzielała wszystkich informacji mnie i Mężowi, bo do mnie chwilami nic nie docierało. Co jakiś czas konsultowała się z lekarzem, którego radosne podejście wprowadzało na sali naprawdę sympatyczną atmosferę. Nikt nie patrzył na mnie krzywo, kiedy krzyczałam wniebogłosy, a stanowcze i wszystkowiedzące podejście położnej spowodowało, że mimo wszystko wiedziałam, że muszę dać radę. Kiedy wszystko zbliżało się ku końcowi pojawiła się (nie wiem skąd) Pani doktor, która uważnie zbadała Synka pokazując wszystko Mężowi. Oczywiście dopiero po tym, jak pozwolono mi wziąć maluszka w ramiona, a jego Tata przeciął pępowinę. Tak, w tę część wciąż nie jestem w stanie uwierzyć ;) Wszystko odbyło się więc dokładnie tak, jak to sobie zaplanowaliśmy, co do dnia.

Do środy zostaliśmy w Centrum Narodzin, w przytulnej jednoosobowej sali. Poza nami w tym samym czasie była jeszcze jedna pacjentka - i na nas dwie w każdym momencie dostępna była położna. Panie pomagały we wszystkim, pokazały jak kąpać (bo chcieliśmy), przebierać, pomogły z pierwszymi karmieniami i zajmowały się nocą, kiedy potrzebowałam odpoczynku. Nikt nie wciskał mi kitu, że nie mogę czegoś jeść, bo karmię. Nikt nie rozprzestrzeniał przestarzałych przesądów, nie zakładał czapeczek i nie dokarmiał Malutkiego bez mojej zgody. Szczepienia zostały wykonane wybraną przez nas szczepionką i w czasie, kiedy to my zdecydowaliśmy, że chcemy Synka zaszczepić. Jednym słowem - bajka, a nie szpital. Nie mówię już o warunkach w samym budynku, bo tu nawet gdybym chciała nie mogłabym się przyczepić. Zdjęcia pochodzą ze strony Centrum - wybaczcie, ale nie byłam w nastroju do fotografowania sali porodowej ;) Przedstawiają za to z całą pewnością stan faktyczny - wszystko, czyste, schludne i po prostu ładne. A zresztą jak sami widzicie - przyczepić się nie mogę właściwie do niczego.

młoda żonka

Z perspektywy dwóch tygodni (chociaż wiedziałam to już wcześniej) - tak, warto rodzić prywatnie. Mimo, że przysługuje nam opieka w ramach ubezpieczenia jestem przekonana, że nigdzie nie czułabym się tak komfortowo jak w Centrum Narodzin Mamma. A narodziny dziecka to jest moment, który chcę wspominać jak najlepiej. Nic nie odbierze bólu i zmęczenia, ale dobra atmosfera i warunki dają kobiecie poczucie godności i pewności siebie. Do domu wróciliśmy z pozytywnym nastawieniem, a tydzień później wracając na wizytę kontrolną Maluszka czuliśmy się, jakbyśmy wracali w ciepłe, pogodne miejsce, gdzie wszyscy nas szanują i poświęcają nam odpowiednio dużo czasu. I nie - nie jest to reklama. Post powstał z wdzięczności, a jednocześnie mam nadzieję, że być może pomogę komuś rozwiać wątpliwości i pokażę, że czasem warto dużo oczekiwać i odłożyć trochę pieniążków, jeśli tych oczekiwań nie są w stanie spełnić państwowe ośrodki.

16 komentarzy:

  1. Witam! Przede wszystkim gratuluję! Na pewno cudowna opieka pomogła Ci lepiej czuć się podczas tego trudnego czasu! Opisujesz to wszystko w cudowny sposób. Tak z ciekawości zapytam, ile kosztuje pobyt w takim cudownym miejscu? Strasznie żałuję, że w mojej okolicy nie ma takiego cudownego Centrum.
    Pozdrawiam gorąco!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za cały pakiet zapłaciliśmy 4 500 złotych. Dużo i niedużo - bo przy wszystkich innych wydatkach na dziecko ten uważam za całkowicie uzasadniony. A my do Szczecina zimową porą mamy ok. 3 godzin samochodem, więc wcale nie tak blisko ;)

      Usuń
    2. Za taką opiekę te pieniądze to nie jest dużo ... kiedy sama próbowałam dowiedzieć się czegoś o prywatnych porodach ceny były znacznie wyższe ... a jak widac nie wszystko można przeliczyć na pieniądze .... a na pewno nie dobrych wspomnień porodu:) Gratuluję:)

      Usuń
  2. Gratuluję! życzę spokoju,cierpliwości i tego,by Maluszek zdrowo się chował:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki za tego posta...dużo spokoju wnosi w moje wystraszone przyszłością serce. Pisz proszę częściej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratulacje! Zastanawiam się nad porodem w Centrum. Chciałabym tak jak Pani rodzić naturalnie ale ze znieczuleniem zewnatrzoponowym. Byłam przekonana, że takie znieczulenie znosi całkowicie ból porodowy natomiast Pani pisze, ze krzyczała i była zmęczona bólem. Czy faktycznie ten typ znieczulenia tylko łagodzi ból i swoje i tak trzeba wycierpiec?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie znieczulenie przy dużej dawce z pewnością mogłoby wyeliminować ból. Tylko jak w takiej sytuacji miałabym przeć, nie czując własnego ciała? Znieczulenie można podać przy rozwarciu ok. 5 cm, czyli do tego momentu i tak trzeba wytrzymać, a etap skurczów partych to już bez znieczulenia lub z bardzo małą dawką. Ostatecznie przez ponad godzinę działania znieczulenia bolało, ale nie krzyczałam. Pozwoliło mi ono zebrać siły na ostatnią prostą, bo bez niego po prostu byłabym dużo bardziej wycieńczona ;)

      Usuń
    2. Dziękuję za odpowiedź. Czyli czekają aż ma się 5 cm rozwarcie zanim podadzą znieczulenie? Nawet jeżeli się o nie poprosi? Warunki w Centrum są wspaniałe jak poogląda się zdjęcia. Nie to co w państwowym szpitalu. Mam do Pani jeszcze jedno pytanie. Czy przed podaniem znieczulenia korzystała Pani z innych leków znoszacych ból, np.gazu? Jestem po jednym bolesnym porodzie i chciałabym teraz mieć bezbolesny porod. Termin mam na czerwiec.

      Usuń
    3. Takiej informacji udzieliła mi położna, więc cierpliwie czekałam na 5 cm rozwarcia ;) Wiem, że ponoć można korzystać z innych metod takich jak gaz, ale ja tego nie robiłam, więc w tej kwestii nie mogę pomóc. Ale w coś takiego jak bezbolesny poród po prostu nie wierzę ;) Na początku trochę czasu spędziłam pod prysznicem, ale niewiele to pomogło szczerze mówiąc...

      Usuń
    4. znieczulenie zewnątrzoponowe=to w kręgosłup, znosi czucie w nogach i całkowicie czucie bólu. Coś się chyba nazwy pomyliły komuś

      Usuń
    5. Dokładnie - to w kręgosłup. Tradycyjne faktycznie unieruchamia i odbiera czucie w nogach, ale to, które podają w Centrum to (wybaczcie, nie wiem jaka jest nazwa po polsku) znieczulenie "ruchome", czyli takie, po którym można się poruszać i bólu nie znosi. Ja uważam, że to plus - bolało mimo wszystko, ale byłam w stanie współpracować z personelem i jak na pierworódkę urodziłam chyba dość szybko :) Tak więc nic mi się nie pomyliło - w kwestii znieczuleń coś na szczęście poszło do przodu :)

      Usuń
  5. Gratulacje :) Pochodzę z Kołobrzegu i też rodziłam w Centrum Narodzin, co śmieszne zaczęłam rodzić przed czasem dostając skurczy podczas zakupów w Koszalińskim Atrium. Strach był olbrzymi, że nie zdążymy dojechać, tym bardziej że poród miał się odbyć ze względów medycznych przez cesarskie cięcie. Po drodze dr polecił wjechać do szpitala (padło na Kołobrzeską placówkę) aby zrobili mi Ktg. Coś strasznego za wszelką cenę chcieli mnie tam zatrzymać, w końcu po pół godzinie walce z lekarzem, ze stwierdzoną akcją porodową wypisałam się na własne żądanie Mimo tylu "komplikacji" zdążyliśmy, dojechaliśmy do Mammy. Dziś nasz synek ma 6 miesięcy, jak krzyczał tak krzyczy dalej. W jednym miejscu nie potrafi za długo wytrzymać, no ale cóż sami przekazujemy dziecku nawyki. Tak to jest jak do 7 miesiąca ciąży jeździ się rowerem, a maluszek spiąć w brzuszku ciągle podskakuje. Teraz usypianie synka, wiąże się z podskokami. ŻYCZĘ DUŻO WYTRWAŁOŚCI.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha! No właśnie. Ja do 8 miesiąca podczas remontu meble nosiłam, więc Mały pewnie myśli, że ma taką silną mamę :D

      Usuń
  6. oksytocyna?? a tam miało być naturalnie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety życie czasami pisze swoje scenariusze. Ja też marzyłam o naturalnym porodzie. Ale odeszły mi wody i nie było skurczy. Podano mi oksytocynę i dzięki temu obyło się bez cięcia cesarskiego. Zawsze to mniejsze zło niż operacja...

      Usuń
    2. Dokładnie - wody odeszły i po kilku godzinach (ok. 6) nie było akcji porodowej. Żeby uniknąć zakażenia dziecka należy wtedy podać oksytocynę, tak już po prostu jest. Cieszę się za to, bo podano mi jej bardzo niewiele i akcja porodowa na dobre się rozpoczęła :)

      Usuń