Jak rozdzielić obowiązki, gdy ślub organizujemy zupełnie samodzielnie?


Nie umknęło mojej uwadze, że posty o tematyce weselnej mają bardzo dużą, że tak powiem, "poczytność" ;) Nie dziwię się zresztą, bo pamiętam jak wyglądało moje śmiganie po ślubnych blogach w fazie przygotowań. Większość jednak z tych blogów, to porady profesjonalistów - świetne i inspirujące, ale jednak chłodne, bo pisane z perspektywy obserwatora, a nie uczestnika wydarzeń. Dziś opowiem Wam więc jak z perspektywy Panny Młodej wyglądały nasze przygotowania i czy podział obowiązków zastosowanych przy organizacji uważam za odpowiedni :)


Zdaję sobie sprawę, że większość z Was raczej nie decyduje się na w pełni samodzielną organizację dnia ślubu. Coraz bardziej popularne staje się zatrudnianie konsultantów (czego nie potępiam, wręcz przeciwnie jestem bardzo ZA), a jeśli nawet tego nie robimy, to przynajmniej część obowiązków przerzucamy na specjalistów (florystów, dekoratorów, wizażystów, fryzjerów). Być może jednak część z Was nie czuje się "księżniczką", gdy jest malowana (ja się wtedy czuję jak lalka) albo nie chcecie zdać się na innych w kwestii wystroju sali. I tutaj dobra wiadomość dla Was - nie musicie ulegać namowom innych, wierzyć że sami nie dacie rady. Bo wszystko to jest jak najbardziej wykonalne.

Przede wszystkim musicie ustalić, które z obowiązków jesteście w stanie wypełnić sami. Wiadomo, żadne z Was nie będzie fotografem czy DJem, odradzałabym też "zatrudnianie" kogoś z rodziny - w razie wpadki trudniej jest wytknąć komuś błędy. Gdy już wiecie, jakie zadania przed Wami, pora na ustalenie podziału obowiązków. Warto też zaangażować orszak weselny lub bliską rodzinę/znajomych. To nieoceniona pomoc no i frajda wspólnych przygotowań.

Oto lista obowiązków, które my mieliśmy do wykonania tuż przed ślubem. Literki oznaczają, które z nas było za daną rzecz odpowiedzialne (Ż-żona, M-mąż, D-któreś z druhen/drużbów):
  • dekoracja sali (wszyscy)
  • przywiezienie tortu (D)
  • zakup napojów i alkoholu (Ż+M)
  • zakup słodyczy na słodki stół (Ż+M)
  • ustawienie słodkiego stołu (Ż)
  • ustawienie drink baru (M+Ż)
  • przydzielenie miejsc wszystkim gościom (Ż+M)
  • rozliczenie z podwykonawcami (M)
  • dekoracja samochodu (M)
  • makijaż i fryzura (Ż)
  • donoszenie alkoholu do stolików (D)
  • ewentualne dodatkowe ustalenia z podwykonawcami (fotobudka przyjechała o 22:00) (M)
  • rozdzielenie pokoi dla gości (Ż+M)
  • sprzątanie po wszystkim (wszyscy)
Wszystko to mieliśmy do zrobienia od piątku do niedzieli. A w niedzielę dodatkowo czekała nas sesja zdjęciowa. Sporo, prawda? Bardzo pomogło nam sporządzenie tzw. scenariusza dnia ślubu. Co prawda właścicielka lokalu omal nie wypowiedziała nam umowy, myśląc że nie wierzymy w jej umiejętności (była bardzo zbulwersowana, kiedy przynieśliśmy jej rozpiskę wnoszenia dań na salę), ale było warto. Dzięki temu wszyscy wiedzieli "co, gdzie i jak", nie było bałaganu, a my mogliśmy się świetnie bawić.

W naszym scenariuszu były dokładne godziny i określone zostało, co jest na czyjej głowie, że tak się wyrażę. Najtrudniejsze zadanie to była zdecydowanie dekoracja sali. W piątek zajęło nam to kilka godzin, a i tak część rzeczy (słodki stół na przykład) robiliśmy w sobotę.











Do dekoracji zużyliśmy ponad 1500 róż, było ich tak dużo, że w pewnym momencie sami nie wiedzieliśmy co z nimi robić. Róże czekały więc w pokojach gości, a płatkami wysypaliśmy dróżkę do sali. Kwiaty pochłonęły największą część naszego budżetu, jednak absolutnie tego nie żałuję, bo efekt przekroczył nasze najśmielsze oczekiwania i te 15 godzin poświęcone na ich opanowanie to nic w porównaniu do ich piękna. Dekoracją zajmowało się w sumie 7 osób, na pełnych obrotach pracujących i śmiejących się cały piątkowy wieczór. Dzięki temu udało się nam też uniknąć przedślubnego stresu ;)

W dzień wesela wstaliśmy o siódmej i pierwsze 4 godziny dnia upłynęły nam na dalszych przygotowaniach sali. O 12 jako Państwo Młodzi zniknęliśmy pod prysznicami i przed lusterkami, w międzyczasie krojąc ciasta i krzycząc na wszystkich przypominając im, co mają robić. To dopiero była zabawa! Kiedy o 13 pojawiła się pani fotograf, miała jeszcze czas aby uwiecznić nasze dzieło ;)

Nasz orszak sprawdził się wyśmienicie, bo potem już niczym nie musieliśmy się martwić. Wódki nie brakowało, wszyscy się bawili, a my nie roniliśmy łez nad faktem, że zmontowanie piniaty z confetti się nie udało. Bo najważniejsze było, że wszystko co widzicie na zdjęciach zrobiliśmy sami.

Cóż, może ten post nie jest tak porządny jak te na blogach ślubnych. Może nie podaje suchych faktów ani przepisu na ślub idealny. Ale jest bardzo prawdziwy, tak nieporządny jak chwile przed ślubem, tak dziwaczny jak mój potok myśli i tak naturalny, że aż ciężko mi się go czyta :D Chciałam pokazać Wam, że organizacja wesele to nie musi być tylko stres i przykry obowiązek. To również świetna zabawa, a gdy jesteście dumni z efektów, z tym większą przyjemnością wspominacie swój dzień ;)


2 komentarze:

  1. Bardzo mi się Twoje dekoracje podobają! Róże są idealne! Czekam na kolejne posty i obserwuję :)
    Pozdrawiam
    Żona in spe

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne dekoracje i cudne zdjecia :)
    A lista obowiązków przyda się jako ściąga :P

    OdpowiedzUsuń